1%
Logo akcji 1%

Fundacja Nowoczesna Polska to organizacja pożytku publicznego działająca na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury. Wesprzyj nasze działania, przeznaczając na nie 1% swojego podatku. Możesz to zrobić, wpisując w zeznaniu podatkowym numer KRS 0000070056.

Dowiedz się więcej

x
Organizator
Fundacja Nowoczesna Polska
Avatar

Czy linkowanie narusza prawo autorskie?

28 listopada 2013 10:04
Olgierd Miedzybłocki

O ile dozwolone jest pobieranie plików zamieszczonych w Internecie przez kogoś innego, to nie można tego powiedzieć o publicznym udostępnianiu utworów chronionych przez prawo autorskie. Ostatnio pojawia się coraz więcej orzeczeń sądowych, które dotyczą sytuacji ‘pośredniej’, to znaczy udostępniania linków do materiału zamieszczonego w sieci przez osoby trzecie. Mogłoby się wydawać, że za linkowanie nie powinny grozić konsekwencje, w praktyce jest jednak inaczej. Sędziowie bardzo często w takich przypadkach stwierdzają naruszenie praw autorskich do utworu.

Z punktu widzenia prawa kluczowe jest rozstrzygnięcie czy umieszczenie na stronie linku można traktować, jako „publiczne udostępnienie” utworu. Trybunał Sprawiedliwości UE jeszcze nie wydał opinii w tej kwestii (sprawa: C-466/12 Svensson). Mimo tego w sądach krajowych zapadło już kilka interesujących wyroków związanych z tym zagadnieniem:

a) W Czechach Sąd Najwyższy utrzymał wyrok 5 miesięcy więzienia w zawieszeniu dla właściciela strony, na której udostępniano linki do filmów nie posiadając do nich licencji. Filmy znajdowały się na innych serwerach, jednak czeski sąd przyjął bardzo skrajne stanowisko, twierdząc, że każdy przypadek użycia „wbudowanego” w stronę (embedded) linku ‘powinien być traktowany, jako „publiczne udostępnienie” i w efekcie prowadzi do naruszenia prawa do utworu. Więcej o sprawie na stronie kluwercopyrightblog.

b) W Holandii Sąd Apelacyjny stwierdził, że publikacja linku do zdjęć, nie narusza praw autorskich o ile nie są to zdjęcia prywatne. Sprawa dotyczyła portalu GeenStijl.nl, który uporczywie publikował odnośniki do zdjęć z nieopublikowanego jeszcze numeru Playboya. Ponieważ jednak linki zamieszczano wielokrotnie, mimo wezwań do zaprzestania, z wyraźną złą wolą, Sąd obarczył GennStij.nl zapłatą odszkodowania, przy czym nie stwierdził naruszenia prawa autorskiego do zdjęć. O wyroku informuje Marjolein van der Heide.

c) Sąd w Wielkiej Brytanii nakazał dostawcom Internetu zablokować dwie strony (solarmovie.so i tubeplus.me), które umożliwiały streaming filmów w ten sposób, że zamieszczały wbudowane w stronę linki do materiału. Inaczej niż w przykładzie z Czech, sędzia stwierdził, między innymi że: „samo udostępnienie linku nie musi być utożsamiane z publicznym odtwarzaniem”, jednakże, w tym konkretnym przypadku linki na stronach dawały dostęp do materiału, do którego bardzo trudno byłoby dotrzeć bezpośrednio. Tę sprawę opisuje serwis www.out-law.com.

d) Warto przy tej okazji przypomnieć, że jeszcze w lipcu polski Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł (w sprawie sygn. akt I C 504/12), że pozwany naruszył prawo autorskie do utworu muzycznego „Suczki”. Chodziło o kandydata na posła, który opublikował na Facebooku link do materiału z serwisu youtube, ośmieszający kandydatów innej partii. Możliwa jest jeszcze zmiana wyroku w skutek apelacji.

Jak można zauważyć międzynarodowa debata na temat prawnego statusu linkowania nabiera intensywności, niepokojące jest jednak, ze mimo braku szerszego porozumienia, co do sposobu postępowania w takich sytuacjach i nie znając jeszcze stanowiska Trybunału Sprawiedliwości UE, sędziowie bardzo surowo traktują użytkowników Internetu.

Grafika: RambergMediaImages, licencja: CC-BY

Komentarze

Avatar
fprct
28 listopada 2013 21:12

Wstawienie (embedding) na stronie materiału z innego źródła, to jednak coś więcej niż „linkowanie”.

Avatar
esperanza
30 listopada 2013 21:49

Czy w takim razie wrzucanie utworów z YT na walla fejsbukowego to embedding? Czy będzie nim jeśli wrzucę utwór z miniaturą pozwalającą na odtworzenie go bezpośrednio na moim wallu fejsbukowym? Czy jeśli utwór wrzucę bez miniatury to już jest tylko linkowanie?

Avatar
2 grudnia 2013 12:30

@esperanza: Pytanie jest źle postawione. Zarówno linkowanie, jak i embedowanie było uznawane przez polskie sądy za naruszenie praw wyłącznych. Zob. podlinkowany w tekście artykuł.

Avatar
Radek Czajka
2 grudnia 2013 16:14

Żeby było weselej, w uzasadnieniu tego warszawskiego wyroku pojawia się wprost stwierdzenie, że „umieszczanie odnośników stanowi o istocie rozpowszechniania treści pod nimi dostępnych” (podlinkowałbym miejsce, gdzie można o tym poczytać, ale nie wiem czy mi wolno).

Avatar
mw
2 grudnia 2013 16:46

A gdyby tak z linka zrobić nieklikalny przypis, uciąć http:// z URL, dodać pobrano dnia tego & owego? Przypisy wydają się być legalne.

Avatar
fprct
2 grudnia 2013 18:45

Moja pierwsza myśl była taka – jeśli zaembeduję film z YT, do którego nie mam praw, na swoim blogu (odwiedzający widzi przycisk „play”, klika i ogląda film nie opuszczając bloga), to „powinno” być możliwe (as in: wydaje mi się to sprawiedliwe/logiczne) pociągnięcie mnie do odpowiedzialności za nielegalne rozpowszechnianie – można obejrzeć „u mnie na blogu”.

A z drugiej strony, jeśli zamieszę klikalny link do strony na YT (html-owy tag „a” + href do YT), to niczego nie rozpowszechniam, a jedynie wskazuję, gdzie materiał jest dostępny. Jeśli YT ma prawo go rozpowszechniać, so be it, a jeśli nie, to mamy jedynie odpowiednik sytuacji, gdy mówię komuś na ulicy „w tym domu robią masaż erotyczny” (nie wnikając czy nie chodzi o nielegalne stręczycielstwo).

Sprawa się jednak komplikuje – co jeżeli ktoś używa przeglądarki internetowej, która wszystkie wystąpienia słowa „onomatopeja” na stronie zamienia na ustalony z góry zaembedowany film z YT, do którego autor strony nie ma praw? Przykład trochę dziwaczny, ale jaskrawo przypominający, że to co wyświetla się na stronie jest de facto w funkcji zarówno treści jej kodu HTML jak i używanego do odczytu oprogramowania (i np. przeglądarka mogłaby, hipotetycznie, zwykłe linki do YT zamieniać automatycznie na zaembedowane playery).

W oczywisty sposób autor strony nie jest w stanie przewidzieć jak zachowa się każde możliwe oprogramowanie, które kiedykolwiek wyświetli treść jego strony.

Chciałoby się zatem zupełnie zwolnić autora strony z odpowiedzialności, jeżeli tylko „linkowany” zasób nie znajduje się na jego infrastrukturze IT.

ALE co z przypadkiem świadomego embedowania z YT w celu osiągnięcia korzyści (np. reklamy na blogu)? Naprawdę chcemy umożliwiać takie sytuacje bez konsekwencji prawnych? Czy nie należałoby jednak kierować się jakimś (niestety rozmytym i arbitralnym) kryterium common knowledge, że dany sposób „linkowania” powszechnie prowadzi do udostępniania na stronie, a inny nie? Nie wiem, a może to jakieś straszne bagno prawne by było? A może świadome „złe linkowanie” można ubić z innych paragrafów?

@mw
A co jeśli użytkownik użyje w przeglądarce hipotetycznej opcji „zamieniaj wszystkie napisy wyglądające na linki na prawdziwe linki”? Taki np. gmail to robi – nie muszę wysyłać wiadomości w formacie HTML, żeby użytkownik gmaila dostał klikalny link – wystarczy plain textem napisać http://costam.gdziestam.com.

Avatar
maria świetlik
2 grudnia 2013 21:35

Mam wrażenie, że właśnie docieramy do granic absurdu, jeśli chodzi o sędziowską interpretację prawa autorskiego i najprosciej byłoby zamknąć ten internet. Jeśli linkowanie utożsamiany z rozpowszechnianiem, to podanie linka do dowolnej strony (o ile nie jest na wolnej licencji) będzie łamaniem prawa, bo rozpowszechnianie jest przywilejem wyłącznie posiadaczy praw autorskich.

Avatar
Radek Czajka
3 grudnia 2013 10:23

Facebook np. sam zamienia plain-tekstowe adresy do filmów na YouTube na zaembedowane odtwarzacze. I czyja to jest wina?

Może być gorzej. Co to będzie, jak upowszechnią się np. wtyczki do przeglądarek wyświetlające podgląd linkowanej strony?

Może być jeszcze gorzej. Może powstać działająca na okularach aplikacja, która wykrywa odnośniki bibliograficzne i wyświetla czytelnikowi odpowiednią treść. Wtedy może się okazać, że pisanie bibliografii też jest ryzykownym zajęciem.

Jest coś poważnie niepokojącego w tym, że prawo i jego interpretacje powstają na zasadzie kompletnie wulgarnego i dyletanckiego wyobrażenia Internetu i tego, z czym się komu akurat co skojarzyło. Że niby Internet to coś jak gazeta albo telewizja. Ktoś nadaje jakiś program, który potem ludziom się wyświetla w oknie przeglądarki, i już. To jest chory sposób myślenia, który powoduje i będzie powodował problemy, nie tylko z prawem autorskim – ta sama choroba ujawniła się np. przy prawie ciasteczkowym.

Internet to przestrzeń komunikacji, a nie słup ogłoszeniowy czy stacja nadawcza. Należy przyglądać się temu, co konkretnie jest komunikowane między danymi podmiotami, a nie patrzeć „jak wygląda strona” i, wymyślać sobie, czy to, co się widzi, po zmrużeniu oczu i przekrzywieniu głowy bardziej się kojarzy z przypisem, odnośnikiem, zdjęciem w gazecie czy seansem kinowym. A mam nieodparte wrażenie, że w takiej atmosferze „mrużenia oczu” przebiegają próby „doklepywania” prawa do rzeczywistości.

Avatar
fprct
3 grudnia 2013 18:28

@Radek Czajka

> Należy przyglądać się temu, co konkretnie jest komunikowane między danymi podmiotami

Czy rozumiesz przez to karanie właściciela infrastruktury IT, z której ostatecznie nadeszła transmisja do odbiorcy, który nie miał do niej prawa? Jeśli tak, to czy taki nadawca faktycznie kontroluje, gdzie wysłane dane ostatecznie trafią? A jakieś proxy po drodze, które retransmitują? Czy to nie jest analogiczny problem do problemu właściciela strony, która „wygląda” w niekontrolowany przez niego sposób?

Co w przypadku, gdy upublicznię na YT własny film na licencji explicite zabraniającej emdedding (bo tak), a ktoś go zaembeduje na swoim blogu? Załóżmy, że w YT nie ma funkcjonalności blokowania embedowania. Albo nawet nie: jest, ale nie blokuję w ustawieniach YT, bo mi się nie chce (tak jak nie chce mi się zamykać drzwi do domu na klucz).

Kto złamał licencję? Podwykonawca Googli udostępniający data center? Operator łącza? Google? Właściciel bloga? Nikt?

Oczywiście zawsze można ratować się stwierdzeniem, że problemem są same licencje, które chcą implementować nieimplementowalne zakazy. Ja osobiście chciałbym się dowiedzieć jakie są do takiej ucieczki alternatywy.

Avatar
Radek Czajka
4 grudnia 2013 12:00

@fprct

Czy rozumiesz przez to karanie właściciela infrastruktury IT, z której ostatecznie nadeszła transmisja do odbiorcy, który nie miał do niej prawa?

Rozumiem przez to odpowiedzialność tego podmiotu, który używa tej infrastruktury do przekazania tego komunikatu, a nie tylko do wskazania komunikatu innej osoby. Jest różnica między „przekazuję film X za pośrednictwem serwisu Y” a „informuję, że film X jest tutaj serwisie Y”. Zakres odpowiedzialności pośrednika to bardzo ciekawy temat, ale chyba odrębny.

Co w przypadku, gdy upublicznię na YT własny film na licencji explicite zabraniającej emdedding (bo tak), a ktoś go zaembeduje na swoim blogu?

Publikując własny film na YT udzielasz licencji na rozpowszechnianie i wykonywanie zgodnie z pkt. 8 warunków korzystania z usługi. W takim wypadku nikt więc nie łamie prawa.

Ale możemy abstrahować od regulaminu YT, możesz ten film udostępniać z własnego serwera. „Licencja zabraniająca embedowania” ma tak czy inaczej zerową skuteczność. Albo embedowanie wchodzi w zakres Twojego monopolu i wtedy nie masz potrzeby go dodatkowo zakazywać, bo i tak nie wolno tego robić bez Twojego zezwolenia, albo nie wchodzi i w związku z tym nie jesteś w stanie go zakazać, podobnie jak wydawca nie jest w stanie zakazać kserowania książki przy pomocy napisu na jej okładce.

Więc co jeśli ktoś podlinkuje albo zaembeduje Twój film rozpowszechniany przez Ciebie z Twojej własnej strony? No nic. Film pozostaje rozpowszechniany przez Ciebie z Twojej własnej strony.

Avatar
akacaku
4 grudnia 2013 15:07

Informacje znalezione w sieci są sprzeczne. Co rusz dowiaduję się, że nie muszę wiedzieć, czy plik na stronie zamieszczono legalne czy nie, prawokultury głosi zupełnie coś innego. I tak czego się nie dotknąć – linków czy możliwości oglądania serialu w sieci – same sprzeczności. Aż szlag człowieka trafia!

Avatar
akacaku
4 grudnia 2013 15:08

sorki, pokręciłem – to prawokultury głosi oczywiście, że legalność plików na stronie nie jest moim, czyli użytkownika, zmaerwieniem.

Avatar
O.M.
4 grudnia 2013 18:45

@akacaku
co do linków – sprzeczności wynikają z działania sądów i tago, że kwestia jest stosunkowo świeża, jak widać w powyższych komentarzach wiele subtelności wchodzi w grę.

@do tematu
Sędzia angielski wskazał na ciekawy aspekt tej sprawy, przynajmniej w perspektywie codziennego użytkownia sieci. Znacznie większy ‘wkład’ w rozpowszechnianie ma odnośnik do materiału ‘schowanego’ na trudno dostępnym serwerze (może nawet specjalnie w takim celu działajacym), niż film z ogólnodostępnego serwisu jak youtube. Jeśli podam tylko tytuł każdy uzytkownik bez problemu sam może to wyszzukać, w pierwszym przpyadku byłoby to niemożliwe. Rozumiem, że takie odróżnienie nie jest tak precyzyne jak podział na embeded/nieembeded, ale w praktyce ma może większy wpływ zwiększenie dostępu nieuprawnionym do utwrów.

Avatar
fprct
4 grudnia 2013 23:21

> Rozumiem przez to odpowiedzialność tego podmiotu, który
> używa tej infrastruktury do przekazania tego komunikatu (…)
> Zakres odpowiedzialności pośrednika to bardzo ciekawy temat,
> ale chyba odrębny.

Czyli odpowiedzialność „nadawcy ostatecznego”. Którego trzeba jeszcze dobrze zdefiniować (zachęcam do próby), jeśli chcemy mieć poczucie, że rozwiązanie takie góruje jakościowo w sferze prawnej nad wymyślaniem sobie, co jest bardziej widoczne na stronie po zmrużeniu oczu i przekrzywieniu głowy.

> albo nie wchodzi i w związku z tym nie jesteś w stanie go
> zakazać, podobnie jak wydawca nie jest w stanie zakazać
> kserowania książki przy pomocy napisu na jej okładce.

A przy pomocy czego jest w stanie?

> Więc co jeśli ktoś podlinkuje albo zaembeduje Twój film
> rozpowszechniany przez Ciebie z Twojej własnej strony? No nic.
> Film pozostaje rozpowszechniany przez Ciebie z Twojej własnej
> strony.

To podejście sugeruje aby system prawny opisywał takie zdarzenie w oparciu jedynie o sferę sieciowych protokołów komunikacyjnych. Co jest o tyle kuszące, że wydaje się być niezmiernie logiczne i eleganckie (aczkolwiek zapraszam jeszcze raz do próby zdefiniowania „ostatecznego nadawcy”).

Czy jeśli jednak wyraźnie zaznaczę, że nie wyrażam zgody na embedowanie (w treści licencji), gdyż chcę, aby dostęp odbywał się tylko przez moją stronę, a ktoś ten film jednak świadomie zaembeduje (tzn. wykona czynność, o której wie, że spowoduje to efekt embedingu na każdej typowej przeglądarce), to nie jest to przypadek, gdy dobrze by było, żeby moje prawa twórcy zostały przez system prawny uznane za naruszone? Czy może uważasz, że, jako twórca, nie mam prawa do ustanowienia takiego ograniczenia dostępu do mojego dzieła? Nie mam prawa, bo przecież mój własny serwer odpowiedział na zapytanie o streaming.

Avatar
Radek Czajka
5 grudnia 2013 10:19

@fprct

Czyli odpowiedzialność „nadawcy ostatecznego”. Którego trzeba jeszcze dobrze zdefiniować

Istotne w naszym kontekście jest tylko odróżnienie udostępniania jako czynności, która przekazuje innym osobom treść utworu (w postaci egzemplarza albo sygnału) od innych czynności, które nic takiego nie robią. Udostępnianie utworu na serwerze – nawet cudzym – niewątpliwie jest taką czynnością. Udostępnienie URL-a równie niewątpliwie taką czynnością nie jest, ponieważ przekazuje właśnie URL, a nie treść utworu.

Swoją drogą, co z linkowaniem do stron, które linkują do innych stron, które są utworami w sensie prawa autorskiego? Też trzeba mieć specjalne pozwolenie? :)

Natomiast kwestia rozróżnienia „nadawcy ostatecznego” od pośredników i ew. zwolnienia ich z odpowiedzialności jest już odrębnie regulowana przez uśude.

A przy pomocy czego jest w stanie?

W ogóle nie jest w stanie. Każdy ma prawo skserować sobie książkę na własne potrzeby, a wydawca nie jest uprawniony do ograniczania tego prawa.

Czy może uważasz, że, jako twórca, nie mam prawa do ustanowienia takiego ograniczenia dostępu do mojego dzieła?

Osobiście uważam właśnie, że na użycie tagów <a> czy <iframe> z atrybutem src wskazującym na moją stronę nie powinna być co do zasady wymagana moja zgoda. Więcej: prawo autorskie nie daje Ci prawa do powstrzymania mnie przed tym, żebym sobie ten Twój stream z filmem z Twojej strony pobrał i obejrzał z rodziną na moim rzutniku przy użyciu mojego ulubionego odtwarzacza.

To nie jest tak, że jak tylko autor sobie czegoś nie życzy, to to już jest święte i obowiązujące. Inni ludzie też mają prawa. Ja mogę sobie nie życzyć, żeby ktoś moje teksty kserował, albo żeby czytał je na leżąco, albo żeby czytał je od środka i co drugi akapit, ale to nie znaczy, że mogę każdemu zakazać czego tylko zechcę. Istnieją czynności wchodzące w zakres monopolu autora, i na wykonywanie tych czynności trzeba od autora uzyskać pozwolenie – ale od wszystkiego innego wara. Jeśli jakaś czynność nie mieści się w zakresie monopolu autora, to nie muszę go pytać o zdanie, i nie ma żadnego powodu, żeby czuł się w prawie ustanawiać mi jakieś dodatkowe „ograniczenia”.

Avatar
3 stycznia 2014 10:22

Ja nie mam z tym problemu. Cieszy mnie jeśli ktoś gdzieś podaje linki do mojej stroy czy blogów:

http://dj-union-poland.blogspot.com

http://1952yahudeejay1970.blogspot.com

http://dyskoteki-deejaye-prl.blogspot.com

To jest działanie wysoce pomocne w propagowaniu treści, w dostępie do wiedzy, informacji i powinno być szeroko popularyzowane oraz ewentualnie prawnie wspierane.

Avatar
21 maja 2015 12:09

Dzień dobry, internet jest tak zbudowany że można wszystko uzyskać, trzeba tylko sprawnie władać internetem, właściciele praw do dzieł powinni strzec swoich praw, częściej , np.: zgłaszać nadużycie do googla.
Bogdan Kondracki

Avatar
Krystian
19 czerwca 2015 19:45

Moim zdaniem uznawanie linków na stronie jako udostępnianie tego co kryje się pod linkiem to jakiś absurd. Przecież ja mogę udostępnić jakiś link, pod którym są zupełnie legalne treści a po jakimś czasie zawartość tego linku może się zmienić, być może nawet na treści nielegalne. Czemu mam brać za to odpowiedzialność? Przecież w niektórych przypadkach monitorowanie tego jest bardzo trudne albo i niemożliwe (np. wyszukiwarki).

Embbed, link, iframe przecież to jest tym samym. Wszystko wykorzystuje link, którego zawartość zależy od właściciela serwisu do którego ten link prowadzi. Jeśli ktoś ma ponosić odpowiedzialność za to co kryje się pod linkiem to albo właściciel tego linku albo osoba która korzystała z serwisu właściciela tego linku i taki link na tym serwisie stworzyła (np. przez wysłanie nielegalnego pliku do serwisu).

Dodaj komentarz